Jestem
zamknięta w małym pokoju. Ściany są białe, łóżko jest białe, moje ubranie jest
białe wszystko jest białe. Podbiegam zrozpaczona do drzwi, kopię, krzyczę i
drapię.
Jestem
szalona, jestem szalona, jestem szalona.
Inni
w końcu to zauważyli, straciłam rozum i rodzice zamknęli mnie w szpitalu
psychiatrycznym. Klapka w drzwiach się przesuwa i moim oczom ukazuje się
starsza kobieta ze znudzoną miną.
-
Proszę się uspokoić albo podam pani zastrzyk.
-
Gdzie ja jestem? Co się stało? – Słowa wylatują z moich ust jak pociski.
-
Zaraz przyjdzie do pani lekarz i wszystko pani opowie, a teraz proszę się uspokoić.
Trzask.
Klapka się zamyka.
Mam
się uspokoić. Spokój. Mam być uspokojona. Chodzę z jednego końca małego pokoju na
drugi. Nie ma okna, drzwi są zamknięte, ściany zaraz mnie zmiażdżą i zabraknie mi
powietrza. Ale mam być spokojna. Nie mam czym oddychać, zaraz się uduszę.
Nie,
muszę być spokojna, zaraz przyjdzie lekarz i wszystko mi wyjaśni, wypuści mnie
z tej klatki.
Zostałam
uwięziona. Na zawsze. Spada na mnie sto noży, które czuje wyraźnie na mojej
skórze. Nigdy mnie nie wypuszczą, jestem wariatką i zostanę tu na zawsze.
Zwijam
się w kłębek i leżę nieruchomo na podłodze. Zaciskam powieki, moje dłonie
krzyżuję na piersi, bo boję się, że mam zaraz spadnie na mnie sufit. Jest tak
mało powietrza, ściany zaraz mnie zmiażdżą.
Jestem
szalona, szalona, szalona.
Chcę
krzyczeć, ale mój głos wyszedł razem z odwagą.
Strasznie
mi zimno, więc kulę się jeszcze bardziej. Wiatr lekko muska moją skórę, jest
zimny.
Zaraz,
wiatr?
Otwieram
oczy. Leżę na trawniku pod nieznanym mi domem. Jest noc, jest zima, a ja mam na
sobie jedynie piżamę i jestem boso. Odwracam się próbując znaleźć nazwę ulicy i
widzę jego: stoi i patrzy na mnie z zatroskaną miną. Bez słowa podbiega i
zakłada mi swoją kurtkę. Za nim przychodzi czarnowłosy chłopak, który mnie
podnosi, nie wiem co się stało, gdzie jestem i jak się tu znalazłam.
Po
chwili siedzę na kanapie, w ręku trzymam kubek z gorącą herbatą, na ramiona
zarzucono mi koc. Nikt nic nie mówi. Regulus stoi oparty o kominek, a jego
towarzysz chodzi w tę i z powrotem, zastanawiając się nad czymś gorączkowo. W
końcu nie wytrzymuję i pytam:
-
Co tu się dzieje?
Cisza.
-
Co ja tu robię?
Cisza.
-
Co się stało?
Chrząknięcie.
-
Powiedz co pamiętasz – zaproponował Regulus.
-
Widziałam jak walczycie z demonem – wyparowałam zanim zdążyłam ugryźć się w
język. – Potem byłam w domu, w szkole, znowu w domu, a teraz jestem tutaj. Nie
wiem co jest prawdziwe.
-
To się nazywa świadomy sen – odpowiada, a ja czuję jak napinają mi się mięśnie.
Jestem szalona.
-
Jestem szalona – mówię.
-
Nie, nie jesteś – pociesza mnie Regulus, uśmiechając się delikatnie. Siada na
kanapie i delikatnie chwyta mnie za rękę. Jego uścisk jest zimny, czuję jakbym
dotykała śniegu.
-
Musisz po prostu odróżnić sen od rzeczywistości – kontynuuje.
-
Jak? – Słyszę swój chropowaty głos.
-
Są trzy doskonałe sposoby – włącza się do rozmowy nieznajomy. – Pierwszy: patrz
na zegarek, jeśli ma więcej wskazówek, lub zamiast liczb są znaki – śnisz.
-
Drugi – wchodzi mi w słowo Regulus – popatrz w lustro, jeśli twoje odbicie jest
rozmazane – śnisz.
-
Trzeci – chłopak na chwile przystaje – zrań się, jeśli twoja krew ma inny kolor
i nie odczuwasz bólu – śnisz.
Zapada
cisza, ale ja słyszę w swojej głowie miliony uderzeń, wybuchów i trzasków.
-
To mój brat Cefeusz – mówi cicho Regulus.
Kolejny
gwiazdozbiór, tuż obok drogi mlecznej. Tak bardzo chciałabym teraz spojrzeć w
niebo.
Budzę
się rano w swoim łóżku i wszystko wygląda zupełnie normalnie. Rano przy
śniadaniu dostaję uśmiech mamy i złośliwą uwagę od Agnieszki. Czuję jakby
wszystko działo się w zwolnionym tempie, w szkole głosy odbijają się od ścian jak kauczuk. Podchodzę do ławki Regulusa, który
macha do mnie na przywitanie. Niepewnie siadam na krawędzi mojego krzesła i
patrzę na zegarek. Cztery wskazówki poruszają się w przeciwnych kierunkach.
Śnię.
Nie wiem od jak dawna i nie wiem jak się obudzić. Czuję lodowatą dłoń na swoim
ramieniu.
-
Marlena, jestem tu z tobą, wszystko będzie dobrze. – Odwracam głowę i widzę Regulusa. W jego
oczach tańszą czerwone iskry, uśmiecha się.
-
Ty nie istniejesz – mówię. – Prawdziwe czy nieprawdziwe?
-
Nieprawdziwe. Rozgryziemy to razem, ale musisz się najpierw obudzić.
Szarpnięcie,
krzyk i zalane słońcem pomieszczenie. W końcu się budzę.