niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział czwarty

Moje lewe ramię dosłownie zesztywniało. Próbowałam rozruszać zmarznięte palce, ale czułam napierający ze wszystkich stron chłód.
Prawdziwe czy nieprawdziwe?

Zadzwonił dzwonek, a ja wstałam jak poparzona i pobiegłam do kaloryfera. Natychmiast poczułam ciepłe iskierki, przebiegające moje ciało. Podkręciłam grzejnik na najwyższy poziom i wyszłam dopiero, kiedy pani Migdala warknęła, że musi zamknąć klasę.
Na korytarzu czułam się inaczej niż zwykle, ale przez długą chwilę nie mogłam zrozumieć dlaczego. Dopiero kiedy odezwała się do mnie Kinga, zrozumiałam – nie byłam już najdziwniejszą osobą w szkole.
- Strasznie ci współczuje – powiedziała troskliwie. – Przechodzą mnie takie ciarki, kiedy jest w pobliżu...
- Tak, strasznie dziwny typ – dołączył do rozmowy Jan.
- Wygląda jak wyjęty z „walking dead” – zaśmiał się Adam, ale nikt oprócz mnie nie zrozumiał jego żartu. Rzuciłam okiem w stronę samotnego chłopca. Miał na imię Regulus, tak samo jak najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze lwa. Była oddalona od Słońca o siedemdziesiąt osiem milionów lat świetlnych – może właśnie dlatego miał takie lodowate serce?
- Nigdy w życiu nie słyszałam o bardziej idiotycznym imieniu – rzuciła Kinga.
- Myślę, że jest piękne– odezwałam się niespodziewanie. Po wyrazie ich twarzy zrozumiałam, że nie ma sensu tego tłumaczyć.

- Mógłbym pożyczyć od ciebie zeszyty? – zapytał Regulus niskim głosem. - Chętnie bym je skserował, bo mimo prywatnych lekcji nadal mam zaległości.
- Jasne – odpowiedziałam i wręczyłam mu wszystkie swoje notatki.
- Przyniosę ci je popołudniu, żebyś mogła odrobić zadania domowe – dodał chłodno, nawet nie patrząc na mnie. Podałam mu swój adres, karcąc się w duchu, za takie postępowanie.
Nie mogłam jednak odmówić, bo pamiętałam, kiedy ja byłam chora i nikt mi nie chciał pożyczyć zeszytów. Tak okropnie się wtedy czułam. Teraz Regulus był na moim miejscu, a ja nie do końca potrafiłam się w tym odnaleźć.
Wyszłam ze szkoły z Kingą, Janem i Adamem, śmiejąc się, że moje notatki wrócą zamarznięte, co wydarzyło się po raz pierwszy w moim życiu - mam na myśli wychodzenie ze szkoły, a nie zamarznięte notatki ( w gimnazjum ktoś wyrzucił mój zeszyt przez okno w środku zimy i na prawdę zamarzł, zanim go znalazłam).
Kątem oka zobaczyłam Regulusa, wsiadającego do czarnego BMW. Na tle samochodu wydawał się jeszcze bledszy, a jego jasne ubrania wcale mu nie pomagały.
Westchnęłam i ruszyłam dalej w towarzystwie roześmianej grupy. Po chwili zostałam już tylko z Adamem i rozmowa się urwała. Szliśmy tak w milczeniu, aż w końcu powiedział:
- Wiem, że nie powinienem… - nie potrafił dokończyć, ale ja doskonale wiedziałam, co chce mi powiedzieć.
- To twój wybór – odpowiedziałam krótko.
- To nie tak, że wstydzę się tego, że czytam! – zaprotestował i zatrzymał się.
- A jak? – zapytałam i przez chwile wpatrywałam się w jego zielone oczy, które były puste niczym  zarośnięte chwastami jezioro. Odeszłam w milczeniu, zostawiając go samego ze swoimi myślami.
Po obiedzie, który składał się z zupy pomidorowej i kromki chleba, zaczęłam niespokojnie wyglądać przez okno. Moje obawy podwoiły się, kiedy Agnieszka z mamą oznajmiły, że idą na zakupy. Zostałam w domu sama, czekając na nieznajomego.
Równo o siedemnastej zadzwonił domofon. Otworzyłam, nie podnosząc nawet słuchawki. Poprawiłam swoje ogrodniczki i zacisnęłam ręce na szelkach.
Zapukał tak cicho, że gdybym nie stała tuż przy drzwiach, pewnie bym nie usłyszała.
- Cześć – przywitałam go nerwowo.
- Cześć - odpowiedział.
Cisza trwała zaledwie kilka sekund, a ja pierwszy raz zauważyłam jak białe ma rzęsy i brwi, że jego usta są duże, bladoróżowe, a oczy wcale nie są  szare, ponieważ w niektórych miejscach wpadają w czerwień.
Ale to nie kolor jego tęczówek przykuły moją uwagę, ale bijąca z nich mądrość i intensywność. Miałam wrażenie, że wpatruję się w niezwykły kosmos myśli i innowacji, pełen planet i nieodkrytych jeszcze konstelacji.
- Dziękuję – powiedział, wręczając mi zeszyty i wyszedł zostawiając mnie,  z bijącym niespokojnie sercem.





wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział trzeci

Nie chciałam się obudzić - musiałam najpierw zmierzyć się z bazyliszkiem. Widziałam jego kły – lśniły tuż nade mną, kiedy olbrzymia paszcza zaczęła się zaciskać nad moją głową. Próbowałam jeszcze chwycić miecz, ale był za daleko. Skuliłam się na środku komnaty i czekałam na najgorsze. Wtedy Harry odepchnął mnie i rzucił się w stronę potwora. Zobaczyłam jak bestia rozrywa jego ramię, ciepłe strużki krwi spłynęły po moim policzku. „Nie” pomyślałam. Chwyciłam w dłonie miecz i rzuciłam go do góry. Wąż wypuścił Harrego i upadł na podłogę. Brakowało mu lewego oka, ale nadal był żywy, a teraz w dodatku wściekły.
- Uciekaj – krzyknął do mnie, ale ja musiałam go dobić.

- Marlena wstawaj wreszcie, bo się spóźnisz – głos mamy spadł na mnie niczym pocisk. Leżałam w swoim łóżku ciężką dysząc. Cała byłam mokra i wszystko mnie bolało. Wskoczyłam pod prysznic i dziesięć minut później stałam gotowa do wyjścia. Moja siostra potrzebowała jeszcze chwili, ja jednak jej nie słuchałam. Chwyciłam tost z serem i wyszłam na chłodne powietrze. Rześki wiatr odrazu obudził mnie z tego pięknego snu. Na policzku nadal czułam ciepłą, lepką krew, moje nogi bolały, tak jakbym przebiegła cała Komnatę Tajemnic.
Prawda czy nieprawda?

- Nie – przypomniałam sobie i westchnęłam.
Nauczyłam się kontrolować swoje sny trzy lata temu.  Na początku było to ciężkie zajęcie i oznaczało wiele nieprzespanych nocy. Teraz potrafiłam już całkowicie zatapiać się w światach, o jakich inni tylko marzą. Mogłam być gdziekolwiek chciałam i z kimkolwiek chciałam. Problem polegał na tym, że traciłam pewność, które rzeczy działy się w moim życiu naprawdę, a które nie. Sny były tak realne, tak rzeczywiste, iż potrafiłam dosłownie odczuwać ich skutki na swoim ciele. A skoro moje ciało i mój mózg to przeżywały,  dlaczego miało to być nieprawdziwe? 
Strzepnęłam z siebie tą myśl niczym piórko zaplątane gdzieś we włosach. Nigdy nikomu nie mówiłam o tym, jakie szaleństwo powoli mnie ogarnia. Najchętniej w ogóle bym się nie budziła.
Kontrolowanie snów było moim błogosławieństwem i przekleństwem.
Kiedy zajęłam swoje miejsce w ławce „kujonów” znowu poczułam się samotna. W tamtym świecie nigdy nie dopadały mnie podobne uczucia.
Ktoś rzucił we mnie papierkiem, ale nie zareagowałam. Siedziałam tak z rękoma opartymi o ławkę,  aż pojawiła się nasza wychowawczyni – stara ropucha.
- Siadać, ale już – wrzasnęła pani Migdala.
- Przecież jeszcze nie było dzwonka – zaprotestował wysoki chłopak o brązowych włosach. Miał chyba na imię Jan.
- Powiedziałam siadać – powtórzyła cierpliwie – i słuchać.
Po sali przebiegł szept niezadowolenia, bo oto właśnie okradziono nas z całych dwóch minut przerwy.
- Jak wiecie jest was w klasie dwudziestu ośmiu..
- Dwudziestu siedmiu – poprawiła ją Kinga, a ja westchnęłam. To samo uczyniła nasza wychowawczyni, jednak po chwili kontynuowała:
- Jedna osoba miała do tej pory nauczanie indywidualne. Zważając na jego lepszy stan zdrowia, rodzice postanowili, że rozpocznie zajęcia z nami. Za chwilę do nas dołączy, a ja was bardzo proszę o zachowanie powagi, kiedy się pojawi – nie chcę słyszeć śmiechów ani przezwisk. Macie go tolerować, pomagać i traktować jak najbardziej normalnie. Zrozumiano?
- Ta jest, prze pani – odrzekł chyba Jan, a reszta zachichotała. Wszyscy jednak zamilkli, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Pani Migdala wyszła na korytarz i wymieniła kilka uprzejmości z kimś, kogo nie mogliśmy widzieć. Potem w sali pojawił się on. Był bledszy niż kreda, chudszy niż patyczak i nadzwyczaj wysoki. Miał ogoloną głowę i niesamowicie jasne brwi oraz oczy, które były do tego stopnia szare, że wpadały niemal w biel.
Nikt się nie odezwał kiedy chłopak powoli przemierzał klasę. Uśmiechnął się lekko, ale szybko opuścił głowę. Po chwili pani Migdala weszła do środka i położyła rękę na jego ramieniu. Była niższa o kilka centymetrów, więc wyglądali dość komicznie. Szepnęła mu cos do ucha i oboje spojrzeli na mnie. Potem chłopak ruszył w moją stronę, a ja wydałam z siebie niekontrolowany pisk. Myślałam, że cała klasa wybuchnie śmiechem, wszyscy jednak mieli spuszczone głowy, zupełnie jakby chłopak mógł ich zabić wzrokiem. Przerażające oczy wlepione były we mnie i czułam się tak, jakby właśnie odkrywały moje najgłębsze myśli, jakby poznawał wszystkie tajemnice.
Kiedy usiadł koło mnie, poczułam zimny dreszcz, przebiegający przez moje ciało. Był tak chłodny, że dosłownie czułam jego lodowate serce.

Prawdziwe czy nieprawdziwe?

środa, 4 lutego 2015

Rozdział drugi

Pierwsze dni szkoły były takie same: programy na cały semestr, nowi nauczyciele i coraz większe przekonanie, że do końca życia zostanę sama. No cóż, przynajmniej tutaj - w końcu miałam swój sekret...
- Marlena! – krzyk mamy wyrwał mnie z zamyślenia. Była sobota i właśnie siedziałam z książką na parapecie, a w ręku trzymałam kubek z gorącą czekoladą i rozkoszowałam się dudnieniem kropel o szybę - mój idealny dzień..
- Marlena! – mama nie dawała za wygraną. Odłożyłam więc wszystko i wyszłam z pokoju rzucając zniesmaczone spojrzenie Agnieszce – mojej młodszej siostrze, z którą dzieliłam pokój. Nie miałyśmy ze sobą dobrych kontaktów, nasze rozmowy głównie sprowadzały się do kłótni o komputer: ja lubiłam go używać do wynajdywania nowych książek, blogów i czytania o gwiazdach - tych na niebie, a Agnieszka siedziała na facebooku, obgadywała wszystkich na czacie i przeglądała informacje o gwiazdach - tych z show biznesu. Przewróciła oczami na mój widok i wróciła do swoich zajęć, a ja ruszyłam do kuchni, gdzie siedziała mama z filiżanką parującej herbaty. To oznaczało tylko jedno...
- Musimy porozmawiać – powiedziała i wskazała mi krzesło.
Kiedyś musiała być ładną kobietą. Miała pociągłą twarz i piękne, błękitne oczy. Teraz jej buzia pokryła się zmarszczkami, ręce bliznami, a włosy siwizną. Pracowała w fabryce zabawek, gdzie często doznawała drobnych urazów. 
Taty jeszcze nie było. Warzywniak, w którym pracował, był otwarty codziennie, więc szef zgodził się jedynie na wolny poniedziałek, więc weekendy spędzałyśmy z mamą.
- Może od razu przejdziemy do rzeczy i ukrócisz mi tej udręki? – zaproponowałam.
- Mama Kingi powiedziała mi, że macie dzisiaj imprezę klasową – powinnam się była domyśleć, że o to chodzi.
- Dobrze wiesz, że nie poddaję się takim konwencjom społecznym.
- A ty dobrze wiesz, że powinnaś – odpowiedziała stanowczym tonem.
- Normalni rodzice zabraniają dzieciom uczestniczyć w masowych popijawach.
- Zobacz jaką jesteś szczęściarą! – odpowiedziała z przekąsem – Pojedziemy o 19, a o 21 cię odbiorę.
- Nie trzeba...to przecież dwie ulice stąd.
- Ależ nie ma problemu. No, lepiej się szykuj.
Szykuj... Niby jak mam się szykować? Otworzyłam szafę i odepchnęłam znajdujące się po lewej stronie ubrania Agnieszki. Wtedy zostało tylko kilka t-shirtów, dwie pary dżinsów, jedna zielona sukienka, czarna spódniczka z białą koszulą oraz ogrodniczki. Wiedziałam, że wyjście jest tylko jedno. Pół godziny później stałam przed lustrem i patrzyłam na siebie z obrzydzeniem. Sukienka sięgała lekko za kolana, była dopasowana w talii i lekko rozszerzała się u dołu. U góry był kołnierzyk i krótki rękaw. Mama zrobiła mi pięknego kłosa, aby poskromić moja burzę loków. Kiedy wyszła narzuciłam na siebie sweter z gwiazdami i szybko ukryłam go pod kurtką. Chciałam nadal czuć się sobą, choć odrobinę.
Kiedy szłyśmy żadna z nas się nie odezwała. Sama nie wiem czego się spodziewałam. Ucałowałam mamę na pożegnanie i weszłam na klatkę schodową. Przed windą stała Kinga i Wiktoria. Nasze mamy się przyjaźniły – my nie bardzo.
- Cześć – wymamrotałam. Kątem oka dostrzegłam, że obie są zdumione.
- Hej, nie spodziewałam się, że wpadniesz – odrzekła Kinga.
- No cóż, twoja mama zadbała o to, żebym się tutaj znalazła.
Winda zaniosła nas na 4 piętro, gdzie zobaczyłyśmy otwarte drzwi, z których dochodziła głośna muzyka i rozmowy. Kiedy weszłyśmy do środka w progu stanął chłopak o zielonych oczach.
-  Zapraszam – powiedział lekko podpitym głosem, a ja jęknęłam. Gdybym wiedziała, że impreza ma być u niego, to za żadne skarby bym nie przyszła. Zostało jednak półtorej godziny i będę mogła wyjść. Wślizgnęłam się za nimi do sporych rozmiarów salonu i zobaczyłam prawie cała swoją klasę. Spóźniłam się zaledwie pół godziny, a większość już była pijana. 
W tym samym momencie zobaczyłam biegnąca Gosię. Nie miałam pojęcia, gdzie się tak spieszy, aż zwymiotowała prosto na mnie. Wszyscy wstrzymali oddech, a ja z obrzydzeniem stwierdziłam, że jej dzisiejszy obiad wylądował na moim swetrze. Odwróciłam się na pięcie i odszukałam łazienkę. Próbowałam zmyć z siebie wymiociny, ale i tak śmierdziałam jak kubeł śmieci. Najgorsze było to, że mnie to ucieszyło, bo mogłam wracać do domu, a mama musi zaakceptować taką wymówkę. 
Ktoś zapukał do drzwi.
- Tak? – zapytałam.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich gospodarz.
- Wszystko okej? – zapytał zaciskając wargi.
- Tak, dzięki...
- To mogłabyś wyjść? – przerwał mi. – Gosia musi znowu zwymiotować.
- Oczywiście.
Byłam wściekła i czułam się upokorzona. Zbierało mi się na płacz, więc ruszyłam w stronę zamkniętych drzwi. Kiedy klamka ustąpiła weszłam do środka. Odetchnęłam głęboko i otworzyłam oczy. W pokoju stał olbrzymi regał z książkami i komiksami. Na szafce nocnej leżały „Igrzyska Śmierci”.
- Specjalnie zamknąłem te drzwi, żeby nikt nie wchodził – usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Przepraszam – odmruknęłam cicho.
- Wiesz w ogóle jak mam na imię? – zapytał, a ja zalałam się rumieńcem. Tylko się uśmiechnął –Adam.
- Marlena.
- Wiem. Słuchaj – zaczął nerwowo – przepraszam za ten liścik pierwszego dnia. Czasami...
- Nie ma sprawy – rzuciłam i ruszyłam w stronę drzwi – na której stronie jesteś? – przez chwilę milczał, a potem powiedział:
- Katniss właśnie uratowała Prim..
- Lepiej szybko bierz się za następny rozdział, jest niesamowity – dodałam i wyszłam.
W domu mama szybko zabrała cuchnący sweter i w ramach przeprosin pozwoliła mi siedzieć z książką do końca weekendu. W poniedziałek w szkole kiedy zobaczyłam Adama, uśmiechnęłam się szeroko, on jednak rzucił mi pogardliwe spojrzenie i odszedł z chłopakami.
Stałam przez chwilę ,wpatrując się w oddalające się postacie. Wtedy zrozumiałam, że można egzystować po cichu, albo głośno, z przytupem. Nie miałam wątpliwości co wolę.
Chcę być sobą, zawsze i wszędzie.