Siedziałam
na łóżku rodziców i wpatrywałam się bezmyślnie w okno, kiedy znikąd pojawił się
złoty feniks. Jego piórka lśniły w słońcu i rozjaśniały pokój kolorami
zachodzącego słońca.
-
Pyszny sok marchewkowy, tato – szczebiotała uśmiechnięta Agnieszka, podczas gdy
ja, nie mogłam oderwać wzroku od magicznego zwierzęcia.
-
A jak wam minął dzień w szkole? – zapytał ojciec.
-
Dobrze, dostałam nawet czwórkę z matmy – odpowiedziała Agnieszka.
-
A tobie?
Piękny
pomarańcz zmieszany z czerwienią, odbijał się od jego włosów, widziałam, jak
porusza ustami, ale nic nie słyszałam.
Prawdziwe,
czy nieprawdziwe?
-
Marlena!
Wzięłam
głęboki wdech, ale nie mogłam wypuścić powietrza.
-
Obudź się!
-
Tato – zaczęłam – przepraszam, ja…
-
Wszystko z tobą w porządku?
-
Tak, przysnęłam. – Rozejrzałam się dookoła. Siedziałyśmy z siostrą przy stole,
popijając sok i jedząc obiad. Tata stał po środku w kuchennym fartuchu i przewracał
przypalony naleśnik. To chyba moja wina.
-
To jak było w szkole? – kontynuował.
-
Dobrze, dobrze… mamy nowego chłopaka w klasie.
-
O, trochę się spóźnił – zażartował.
-
Miał nauczanie indywidualne.
-
U nas też jedna taka dziewczyna miała indywidualne, bo chorowała na coś
strasznego – zaczęła Agnieszka. – Raz ją widziałam, coś okropnego! Miała na
skórze takie, jakieś bąble, masakra.
-
Nie można tak mówić o innych – skarcił ją tata.
-
Wiem, przepraszam – rzuciła skruszona, nie za bardzo się tym przejmując. – A co
jest nie tak z tym waszym?
-
Wszystko z nim w porządku – odpowiedziałam twardo, chociaż wiedziałam, że to
nie prawda. Nie potrafiłam jednak odpowiedzieć, co mu dolega. Czasem wydawało
mi się, że jest przybyszem z innej planety, dlatego tak mi przy nim zimno.
Potem jednak budziłam się i waliłam pięściami w głowę, bo nie potrafiłam
zrozumieć, czy to tylko sen.
-
Wow, chętnie bym go zobaczyła – odpowiedziała Agnieszka, zupełnie jakby był
dziwolągiem. Miałam serdecznie dość jej niestosownych komentarzy, ale tak
rzadko widywałam tatę, że bardzo chciałam spędzić z nim to popołudnie. Tylko
poniedziałki były nasze – zawsze robił naleśniki i świeże soki z owoców.
Czasami ich nie lubiłam, ale i tak nic nie mówiłam, bo cieszyłam się na ten
wspólnie spędzony czas.
Chwilę
później do domu wróciła mama i wspólnie oglądaliśmy „Czarnoksiężnika z krainy
Oz”. Mama uwielbiała ten film i znaliśmy na pamięć wszystkie piosenki, więc
wspólnie śpiewaliśmy, mocno kalecząc angielski.
Kiedy
leżałam w łóżku, było mi smutno, że poniedziałek się skończył i muszę czekać
cały tydzień na kolejne naleśniki, soki, filmy i rodziców.
Słyszałam
jak oddech Agnieszki staje się miarowy, chyba już spała. Ja nie chciałam
zasnąć. Nagle się bałam, że znowu będę musiała biegać, skakać i walczyć. Wiedziała,
że to tylko sen, ale z drugiej strony, czułam jakbym miała dwa życia i sama nie
wiem, które istniało. Po chwili uspokoiłam się. Wyrównałam oddech i powoli
pozwoliłam zmęczeniu wziąć nade mną górę. Pojawiła się jeszcze ta wąska myśl,
która odbiła się od mojego serca i poleciała w nieznane: Czy dzisiejszy dzień
wydarzył się naprawdę?
Po
chwili już mnie nie było.