czwartek, 21 maja 2015

Rozdział siódmy

Jestem zamknięta w małym pokoju. Ściany są białe, łóżko jest białe, moje ubranie jest białe wszystko jest białe. Podbiegam zrozpaczona do drzwi, kopię, krzyczę i drapię.
Jestem szalona, jestem szalona, jestem szalona.
Inni w końcu to zauważyli, straciłam rozum i rodzice zamknęli mnie w szpitalu psychiatrycznym. Klapka w drzwiach się przesuwa i moim oczom ukazuje się starsza kobieta ze znudzoną miną.
- Proszę się uspokoić albo podam pani zastrzyk.
- Gdzie ja jestem? Co się stało? – Słowa wylatują z moich ust jak pociski.
- Zaraz przyjdzie do pani lekarz i wszystko pani opowie, a teraz proszę się uspokoić.
Trzask. Klapka się zamyka.
Mam się uspokoić. Spokój. Mam być uspokojona. Chodzę z jednego końca małego pokoju na drugi. Nie ma okna, drzwi są zamknięte, ściany zaraz mnie zmiażdżą i zabraknie mi powietrza. Ale mam być spokojna. Nie mam czym oddychać, zaraz się uduszę.
Nie, muszę być spokojna, zaraz przyjdzie lekarz i wszystko mi wyjaśni, wypuści mnie z tej klatki.
Zostałam uwięziona. Na zawsze. Spada na mnie sto noży, które czuje wyraźnie na mojej skórze. Nigdy mnie nie wypuszczą, jestem wariatką i zostanę tu na zawsze.
Zwijam się w kłębek i leżę nieruchomo na podłodze. Zaciskam powieki, moje dłonie krzyżuję na piersi, bo boję się, że mam zaraz spadnie na mnie sufit. Jest tak mało powietrza, ściany zaraz mnie zmiażdżą.
Jestem szalona, szalona, szalona.
Chcę krzyczeć, ale mój głos wyszedł razem z odwagą.
Strasznie mi zimno, więc kulę się jeszcze bardziej. Wiatr lekko muska moją skórę, jest zimny.
Zaraz, wiatr?
Otwieram oczy. Leżę na trawniku pod nieznanym mi domem. Jest noc, jest zima, a ja mam na sobie jedynie piżamę i jestem boso. Odwracam się próbując znaleźć nazwę ulicy i widzę jego: stoi i patrzy na mnie z zatroskaną miną. Bez słowa podbiega i zakłada mi swoją kurtkę. Za nim przychodzi czarnowłosy chłopak, który mnie podnosi, nie wiem co się stało, gdzie jestem i jak się tu znalazłam.
Po chwili siedzę na kanapie, w ręku trzymam kubek z gorącą herbatą, na ramiona zarzucono mi koc. Nikt nic nie mówi. Regulus stoi oparty o kominek, a jego towarzysz chodzi w tę i z powrotem, zastanawiając się nad czymś gorączkowo. W końcu nie wytrzymuję i pytam:
- Co tu się dzieje?
Cisza.
- Co ja tu robię?
Cisza.
- Co się stało?
Chrząknięcie.
- Powiedz co pamiętasz – zaproponował Regulus.
- Widziałam jak walczycie z demonem – wyparowałam zanim zdążyłam ugryźć się w język. – Potem byłam w domu, w szkole, znowu w domu, a teraz jestem tutaj. Nie wiem co jest prawdziwe.
- To się nazywa świadomy sen – odpowiada, a ja czuję jak napinają mi się mięśnie. Jestem szalona.
- Jestem szalona – mówię.
- Nie, nie jesteś – pociesza mnie Regulus, uśmiechając się delikatnie. Siada na kanapie i delikatnie chwyta mnie za rękę. Jego uścisk jest zimny, czuję jakbym dotykała śniegu.
- Musisz po prostu odróżnić sen od rzeczywistości – kontynuuje.
- Jak? – Słyszę swój chropowaty głos.
- Są trzy doskonałe sposoby – włącza się do rozmowy nieznajomy. – Pierwszy: patrz na zegarek, jeśli ma więcej wskazówek, lub zamiast liczb są znaki – śnisz.
- Drugi – wchodzi mi w słowo Regulus – popatrz w lustro, jeśli twoje odbicie jest rozmazane – śnisz.
- Trzeci – chłopak na chwile przystaje – zrań się, jeśli twoja krew ma inny kolor i nie odczuwasz bólu – śnisz.
Zapada cisza, ale ja słyszę w swojej głowie miliony uderzeń, wybuchów i trzasków.
- To mój brat Cefeusz – mówi cicho Regulus.
Kolejny gwiazdozbiór, tuż obok drogi mlecznej. Tak bardzo chciałabym teraz spojrzeć w niebo.

Budzę się rano w swoim łóżku i wszystko wygląda zupełnie normalnie. Rano przy śniadaniu dostaję uśmiech mamy i złośliwą uwagę od Agnieszki. Czuję jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie, w szkole głosy odbijają się od ścian jak  kauczuk. Podchodzę do ławki Regulusa, który macha do mnie na przywitanie. Niepewnie siadam na krawędzi mojego krzesła i patrzę na zegarek. Cztery wskazówki poruszają się w przeciwnych kierunkach.
Śnię. Nie wiem od jak dawna i nie wiem jak się obudzić. Czuję lodowatą dłoń na swoim ramieniu.
- Marlena, jestem tu z tobą, wszystko będzie dobrze.  – Odwracam głowę i widzę Regulusa. W jego oczach tańszą czerwone iskry, uśmiecha się.
- Ty nie istniejesz – mówię. – Prawdziwe czy nieprawdziwe?
- Nieprawdziwe. Rozgryziemy to razem, ale musisz się najpierw obudzić.
Szarpnięcie, krzyk i zalane słońcem pomieszczenie. W końcu się budzę.